- Wróć do strony głównej »
- Polski Klub Bilana , Zloty FC »
- Warszawa, 16.10.2010r. - relacja
Opublikowane przez: www.bilandima.pl
środa, 7 maja 2014
Warszawa, 16.10.2010r.
Martusieńka91:
Zważywszy na fakt, że we Warszawie byłam po raz pierwszy, zadziwiająco szybko udało mi się odnaleźć tę gitarę niedaleko Złotych Tarasów. Podróż do stolicy odbyłam pociągiem w jednym przedziale z jakimiś Chińczykami, Japończykami albo Koreańczykami (jak ich w ogóle można rozróżnić?) czytając „Podstawy współczesnej pedagogiki”.
Jak się okazało byłam pierwsza przed CH i później
kolejno dołączyły do mnie: Emily22, Sasana, Hawana, Sasza i wreszcie
Margaret z Agniech i Doruszką. Dostaliśmy Nasze koszulki i czapki
(oczywiście kto zamawiał) i weszłyśmy do Tarasów, żeby się ogrzać w
oczekiwaniu na Mikołaja i Asię. Nastąpił błyskawiczny pobyt mój i Emilii
w łazience w celu przywdziania nowego nabytku – trzeba było się
wyróżniać. Wreszcie dotarła do Nas reszta DB-ściaków i mogliśmy
zaczynać!
Na pierwszy rzut poleciała realizacja planów Margaret. Zebraliśmy się na takim placyku niedaleko Tarasów i rozpoczęła się akcja „Dmuchamy Balony – białe, czerwone i niebieskie”. Każdy musiał posiadać po jednym balonie z każdego koloru. Jaka była akcja z tymi balonami – one tak śmiesznie piszczały czasami i mieliśmy z tego dużo śmiechu. W końcu wszystkie balony zostały nadmuchane, chociaż niektóre uległy samozniszczeniu z powodu olbrzymiej siły w płucach ;)
Na pierwszy rzut poleciała realizacja planów Margaret. Zebraliśmy się na takim placyku niedaleko Tarasów i rozpoczęła się akcja „Dmuchamy Balony – białe, czerwone i niebieskie”. Każdy musiał posiadać po jednym balonie z każdego koloru. Jaka była akcja z tymi balonami – one tak śmiesznie piszczały czasami i mieliśmy z tego dużo śmiechu. W końcu wszystkie balony zostały nadmuchane, chociaż niektóre uległy samozniszczeniu z powodu olbrzymiej siły w płucach ;)
Rozpoczęła się akcja – foty z balonami! I
oczywiście z plakatem autorstwa Sasany. No mega czasu Nam na tym zeszło,
bo się ustawialiśmy parę razy, Gosia krzyczała „Marta, nie zasłaniaj
balonami plakatu”, a później jeszcze trzeba było wypróbować
samowyzwalacze w aparatach i kolejne zdjęcia. Zadziwiająco szybko padł
aparat Sasany, chyba głęboko zamyślił się nad tym, jak by tu samemu
zrobić zdjęcie… Na szczęście aparatów było jeszcze chyba z 3 albo 4 więc
problemu nie było. Podczas jednej robienia jednej z fot, gdy już
byliśmy wszyscy ustawieni i Gosia już się zamierzała do pstryknięcia to
nagle Mikołaj wypalił z: „Ale jestem głodny” i wszyscy mimo
najszczerszych chęci wybuchnęliśmy śmiechem i zdjęcie było trzeba
powtórzyć ;) Jak się już ogarnęliśmy z tymi fotami balonowymi, każdy z
Nas dostał od Gosi wizytówkę Naszej strony (full wypas) i ruszyliśmy w
celu promowania jej. Rozdawaliśmy te balony (na których napisany był
adres Naszej strony) i wizytówki. Mój niebieski balon postanowił
pozwiedzać stolicę i odczepił się od tego patyczka, na którym był
zamocowany i wyfrunął na ulicę – nawet samochody na niego trąbiły :D
Akcja promocyjna się zakończyła i poszliśmy na
przystanek i pojechaliśmy do Ambasady Rosyjskiej. Znowu porobiliśmy
mnóstwo fotek przy tabliczce. Obok stała policja w „lodówie” (znaczy się
w tym dużym radiowozie) i się zastanawialiśmy, czy może już się
dowiedzieli o tej Naszej manifestacji nigdzie nie zarejestrowanej przed
Złotymi Tarasami i przyjechali Nas zgarnąć. Ale nie… :) Wróciliśmy na
przystanek, ale zdecydowaliśmy się jeszcze nie jechać, więc poszliśmy do
tego parku, co w nim jest ten pomnik Chopina. Kolejne obfotografowanie
się, Gosia jakąś sesję sobie w różach robiła, a Sasza odbyła zaiście
ciekawą rozmowę z Mikołajem na temat Chopina i o tym, że nie wygląda jak
on, tylko jak Mickiewicz, ewentualnie Kopernik. Zauważyli podobieństwo
fryzur Chopina i Mickiewicza, zastanawiali się co to za drzewo jest na
tym pomniku bok Chopina (ugięta brzoza a może lipa Kochanowskiego?).
Opuściliśmy park i udaliśmy się na przystanek i pojechaliśmy w stronę redakcji Radia Zet. W autobusie byliśmy ściśnięci jak sardynki i jak tylko hamował to się chwialiśmy we wszystkie cztery strony świata, bo trudno się było czegokolwiek chwycić... Razem z Asią wzięłyśmy się pod ramię, żeby się tam nie wywalić i wtedy ja do niej: „Brutusiku”, Asia na to: „Kiełbasko” i obydwie w śmiech :D. Wysiedliśmy na przystanku ‘Plac Trzech Krzyży”, co oczywiście ja z Gosią skwitowałyśmy, że kojarzy Nam się tylko i wyłącznie z jednym (Magda M. of kors!). Za to zauważyłam z Olą i Mikołajem, że krzyże na tym placu są, ale dwa, a trzeciego za cholerę tam znaleźć nie można. Dopiero Sasza wysnuła, że może chodzi o krzyż na tym kościółku.
Ulica Żurawia, na której znajduje się siedziba Zetki okazała się niezbyt długo ulicą, ale Radia Zet ani widu, ani słychu… Okazało się, że ów słynny oszklony budynek znajduje się w jakimś podwórzu, do którego wjazd był remontowany i prowadziła tam tylko jedna wąziutka ścieżka szerokości drzwi, więc szliśmy jak takie gąski za Mamą ;) Gosia weszła, powiedziała kolesiowi w recepcji co i jak i dała mu kopertę z płytami i listem, ponieważ tego pana, co dla niego kopertę mieliśmy nie było jeszcze w pracy, ale pan w recepcji obiecał, że mu ją przekaże. Niestety nie zostaliśmy wpuszczeni do kogokolwiek innego z Zetki, bo to trzeba się zapowiedzieć kilka dni wcześniej jako wycieczka. Podczas gdy Gosia prowadziła konwersację z panem w recepcji, my wszyscy staliśmy przy drzwiach wejściowych i patrzeliśmy, co tam się dzieje w środku, a Mikołaj zaczął relację na żywo i brzmiało to mniej więcej tak: „Gosia mówi, pan w recepcji jej odpowiada, Gosia daje mu kopertę, koleś wziął ją, Gosia znowu coś mówi, bo macha rękoma” :D
Opuściliśmy park i udaliśmy się na przystanek i pojechaliśmy w stronę redakcji Radia Zet. W autobusie byliśmy ściśnięci jak sardynki i jak tylko hamował to się chwialiśmy we wszystkie cztery strony świata, bo trudno się było czegokolwiek chwycić... Razem z Asią wzięłyśmy się pod ramię, żeby się tam nie wywalić i wtedy ja do niej: „Brutusiku”, Asia na to: „Kiełbasko” i obydwie w śmiech :D. Wysiedliśmy na przystanku ‘Plac Trzech Krzyży”, co oczywiście ja z Gosią skwitowałyśmy, że kojarzy Nam się tylko i wyłącznie z jednym (Magda M. of kors!). Za to zauważyłam z Olą i Mikołajem, że krzyże na tym placu są, ale dwa, a trzeciego za cholerę tam znaleźć nie można. Dopiero Sasza wysnuła, że może chodzi o krzyż na tym kościółku.
Ulica Żurawia, na której znajduje się siedziba Zetki okazała się niezbyt długo ulicą, ale Radia Zet ani widu, ani słychu… Okazało się, że ów słynny oszklony budynek znajduje się w jakimś podwórzu, do którego wjazd był remontowany i prowadziła tam tylko jedna wąziutka ścieżka szerokości drzwi, więc szliśmy jak takie gąski za Mamą ;) Gosia weszła, powiedziała kolesiowi w recepcji co i jak i dała mu kopertę z płytami i listem, ponieważ tego pana, co dla niego kopertę mieliśmy nie było jeszcze w pracy, ale pan w recepcji obiecał, że mu ją przekaże. Niestety nie zostaliśmy wpuszczeni do kogokolwiek innego z Zetki, bo to trzeba się zapowiedzieć kilka dni wcześniej jako wycieczka. Podczas gdy Gosia prowadziła konwersację z panem w recepcji, my wszyscy staliśmy przy drzwiach wejściowych i patrzeliśmy, co tam się dzieje w środku, a Mikołaj zaczął relację na żywo i brzmiało to mniej więcej tak: „Gosia mówi, pan w recepcji jej odpowiada, Gosia daje mu kopertę, koleś wziął ją, Gosia znowu coś mówi, bo macha rękoma” :D
Wreszcie przyszedł czas na upragniony przez
Mikołaja, a z czasem także przed resztę DB-ściaków, obiad. Ale i tu nie
obyło się bez trudności – no bo weź tu znajdź stolik dla 10 osób! Sphinx
i Pizza Hut nie podołały, więc ostatecznie wylądowaliśmy w KFC. Podczas
tego posiłku każdy z Nas był proszony na stronę do Szefowej w celu
podpisywania kartek urodzinowych, ponieważ część z Nas miała albo będzie
mieć w najbliższym czasie urodziny. Gdy już się wszyscy podpisaliśmy
tam, gdzie było trzeba kartki z życzeniami powędrowały do Agnieszki,
Mikołaja, Oli i Dominiki.
Po jedzonko część z Nas (Roksana, Dominika i Asia) musiała się już niestety zwijać. Ale pożegnanie nie trwało krótko, bo na odejście było trzeba sobie przecież porobić znowu kilka zdjęć, więc znowu czas zleciał. W końcu się wszyscy wyściskaliśmy, między innymi nastąpił uścisk połączony ze słowami: ‘Brutusiku – Kiełbasko’.
W pomniejszonym składzie wybraliśmy się do parku w pobliżu Pałacu Kultury i Nauki. Został ułożony prowizoryczny tort urodzinowy – Saszulowe ciastka, Martusienkowe cukierki i Doruszkowa świeczka z Numberem „1” – to wszystko ustawione na papierowym talerzyku :) Nastąpiło rozlanie rosyjskiego szampana (lub jak to pani w sklepie stwierdziła sprzedając go Gosi - „ruskiego szampana”) do plastikowych kubeczków, zdmuchnięcie świeczki na torcie i wzniesienie toastu. Obaliliśmy dwie butelki i kiedy po szampanie nie było już śladu, zaczęło się włączanie wszystkich piosenek Dimy, jakie mieliśmy na telefonach i sobie śpiewaliśmy :) Do „Never Let You Go” sobie skończyłam ze Saszą skok Dimowy, który zbyt powalająco nam nie wyszedł (wiadomo – mistrz jest tylko jeden), a do „Believe” Sasza zapierdzielała na łyżwach, a ja grałam na skrzypkach :D
Po jedzonko część z Nas (Roksana, Dominika i Asia) musiała się już niestety zwijać. Ale pożegnanie nie trwało krótko, bo na odejście było trzeba sobie przecież porobić znowu kilka zdjęć, więc znowu czas zleciał. W końcu się wszyscy wyściskaliśmy, między innymi nastąpił uścisk połączony ze słowami: ‘Brutusiku – Kiełbasko’.
W pomniejszonym składzie wybraliśmy się do parku w pobliżu Pałacu Kultury i Nauki. Został ułożony prowizoryczny tort urodzinowy – Saszulowe ciastka, Martusienkowe cukierki i Doruszkowa świeczka z Numberem „1” – to wszystko ustawione na papierowym talerzyku :) Nastąpiło rozlanie rosyjskiego szampana (lub jak to pani w sklepie stwierdziła sprzedając go Gosi - „ruskiego szampana”) do plastikowych kubeczków, zdmuchnięcie świeczki na torcie i wzniesienie toastu. Obaliliśmy dwie butelki i kiedy po szampanie nie było już śladu, zaczęło się włączanie wszystkich piosenek Dimy, jakie mieliśmy na telefonach i sobie śpiewaliśmy :) Do „Never Let You Go” sobie skończyłam ze Saszą skok Dimowy, który zbyt powalająco nam nie wyszedł (wiadomo – mistrz jest tylko jeden), a do „Believe” Sasza zapierdzielała na łyżwach, a ja grałam na skrzypkach :D
Później jeszcze poszliśmy porobić sobie zdjęcia
pod fontanną, która stała na tle PKiN. Sasza rozkminiła w aparacie
wersję czarno-białych zdjęć i wszyscy sobie robiliśmy zdjęcia, jak to
ktoś trafnie określił „komuchowe”. Praktycznie do każdego zdjęcia
zdejmowaliśmy kurtki, bluzy i szaliki i powstało określenie, że teraz
się już nie istnieje stwierdzenie „rozebrać się do rosołu” tylko
„rozebrać się do Bilana”.
Już się ściemniało więc gnaliśmy jeszcze do
Złotych Tarasów, bo Doruszka chciała sobie kupić buty, bo we Wrocku nie
było jej rozmiaru. Poszła razem z Agniech, reszta do toalety. Kiedy
spotkaliśmy się na powrót to okazało się, że: a). rozmiaru Doruszki nie
było b). Agniech też nie znalazła nic interesującego c). Sasza i Emily22
już idą. Znowu uściski i pożegnania, dziewczyny poszły w jedną stronę, a
ja z Patrycją, Gosią, Agniech i Mikołajem poszliśmy na dworzec. Mikołaj
czekał w kolejce do kasy, bo nie kupił biletu powrotnego w Poznaniu,
Gosia rozdała jeszcze kilka wizytówek ludziom na dworcu i w pewnym
momencie zaczęli zapowiadać, że pociąg Margaret i Agniech wjeżdża już na
peron. Uściski i pożegnania again! Kiedy Mikołaj w końcu kupił bilet
ruszyliśmy na peron, z którego miał odjechać Nasz pociąg. Gdy tam
dotarliśmy okazało się, że jeszcze stoi tam pociąg do Amsterdamu, który
na wagonach miał znaczki DB. Jako, że nikt z Nas nie miał aparatu to
strzeliliśmy tylko fotki komórkami :) A tak na marginesie to ten pociąg
jechał z Moskwy bodajże :D Jak już przyjechał Nasz pociąg, z trudem
znaleźliśmy miejsce siedzące, ale na szczęście się udało. Siedzieliśmy
już trochę przymuleni, ze słuchawkami w uszach, w koszulkach BILAN IS
THE BEST, co bardzo fajnie wyglądało :)